Motto na dziś brzmi: "I should go".
Uwaga na masę spoilerów
Po nie wiem jak długim czasie zabrałam się w końcu za trylogię Mass Effect. Nie sądziłam, że ta seria będzie taka dobra. Przez ten długi czas co miałam te gry wahałam się w nie grać bo: "omg strzelanko rpg czy inne co to tam, a ja strzelać nie umiem"! Jeszcze wrażenie to spotęgował mój pierwszy coop, ahahaha. W końcu rezygnując z aury i stwierdzając że mam w uj czasu albo i więcej postanowiłam chwycić za ME. Bo leży od roku jak nie dłużej. Pamiętam, że na tumblrze natykałam się na jakieś zestawy skrinów i tak dalej no i na ten jeden sławetny bug z Shepardem. I odkąd się wciągnęłam, to męczę grę codziennie.
Po nie wiem jak długim czasie zabrałam się w końcu za trylogię Mass Effect. Nie sądziłam, że ta seria będzie taka dobra. Przez ten długi czas co miałam te gry wahałam się w nie grać bo: "omg strzelanko rpg czy inne co to tam, a ja strzelać nie umiem"! Jeszcze wrażenie to spotęgował mój pierwszy coop, ahahaha. W końcu rezygnując z aury i stwierdzając że mam w uj czasu albo i więcej postanowiłam chwycić za ME. Bo leży od roku jak nie dłużej. Pamiętam, że na tumblrze natykałam się na jakieś zestawy skrinów i tak dalej no i na ten jeden sławetny bug z Shepardem. I odkąd się wciągnęłam, to męczę grę codziennie.
![]() |
| Kroganie tak bardzo przyjacielscy w każdej odsłonie |
Jak już mówiłam sama idea walki mnie miażdżyła bo gdzie ja i strzelanki. Byłam przerażona gdy pierwszy raz odpaliłam pierwszą część i od razu mnie wrzucono na Eden Prime i po paru kolejnych minutach na to by rozbroić bomby na czas. Niewiele w sumie pamiętam z początku, także kolejny powód by ponownie zagrać. I powiem, że gra się broni mając już parę lat. Jest świetna. Wiadomo co z grafiką- gra z bodajże 2002, ale wygląda nawet ładnie. Nie będę narzekała na nią bo mi nie przeszkadzała. Jedynka była nieco powolna jeśli chodzi o fabułę, tzn pierwsza połowa to było wtajemniczanie do świata, pokazywanie co i jak, gdzieś tam bieganie po Cytadeli, robienie sidequestów, tu zdobywasz dodatkowych kompanów, tam nagle się dowiadujesz, że stałeś się pierwszym ludzkim Widmem. Ale jak rzucono we mnie po raz pierwszy Cytadele to zrobiło to na mnie wrażenie. No i kosmici wszędzie. Do tej pory miło wspominam małą konwersację między Shepardem, Kaidanem i Ashley podczas pierwszej wizyty. Nawet pomimo tego, że Ashley to niezła biacz. Co jak co, ale bohaterowie są zróżnicowani, mają różne poglądy na wszystko i czasami się z tobą nie zgadzają. Z czego większość to kosmici. Każdy znajdzie coś dla siebie. Co do romansu to jest... ubogi. Bo to jedynka. A, że miałam do wyboru Liarę albo Ashley to wybór był oczywisty, przez co pewnego razu spędziłam koło trzydziestu minut na narzekaniu Flanowi czemu nie mogę mieć Tali dla siebie.
![]() |
| Jeśli nie lubisz Jokera to nie mamy o czym gadać |
Na statku jest też parę postaci, którzy robią swoje i z którymi można gadać. Potrafią powiedzieć ciekawe rzeczy na temat odbytej misji czy też nowych nabytków. Joker jest bardzo interesującym typem i z kolejnej części na część robił się coraz bardziej sarkastyczny, rzucał jeszcze większą ilością punów czy żartów i...był po prostu sobą.
Co się tyczy historii jedynki: jak już pisałam leci powoli na początku (a może to tylko moje odczucie bo zrobiłam wszystkie sidequesty jakie gra miała do zaoferowania, włącznie z odnalezieniem popierdółek), ale Virmir rozbroił mnie doszczętnie. To z paru powodów: nie dość, że gracz musi ścigać Sarena (Turiańskie Widmo, najlepszy z najlepszych), który jest nieuchwytny i robi sobie co chce to gra chyba po raz pierwszy rzuca pierwszą poważną decyzję, która będzie się ciągnęła aż do trójki. Gra została skonstruowana tak, że wszystkie twoje decyzje mają wpływ na późniejsze części. Shepard z teamem trafiają na Virmir, gdzie Saren ma swoje laboratorium i zrobił lek leczący krogańskie Genofagium, a co za tym idzie: nasz jedyny krogan w pt - Wrex nie może zgodzić się na to byśmy rozwalili laboratorium. Także mamy do wyboru: przemówić mu do rozsądku i przekonać, że to jest konieczne, albo jeśli nie ma się wystarczająco wysokiej reputacji czy tam punktów prawości lub egoizmu: zabić. I tu dręczy mnie pytanie: kto by to zrobił?! Kolejną ważną decyzją jest kto pójdzie z armią frogsów (tzn Salarian) strzelać do Sarena i jego ludzi. Trzeba wybrać, który ludzki derp pójdzie z żabolem. Co zabawniejsze: miejscówka ma pójść w powietrze przy pomocy bomby atomowej. Jak już dochodzi do momentu, w którym gracz myśli, że misja się skończy to gra rzuca w niego dwiema opcjami z czego musi się zdecydować na mniejsze zło: albo idzie się uratować Ashley i tych paru żaboli, albo wraca się do Kaidana. I miałam problem. Ogromny. No bo jak to tak mam wybrać? Te dwa derpy były ze mną od początku (chociaż Ashley... i jej poglądy...) i wiedziałam, że po prostu nie... ide ratować dziada. Wahałam się pięć minut, bo gdzieś tam zaczęłam trochę lubić Ashley. Tak troszkę. Koniec końców ona zginęła w walce yada yada. Czułam się z tym potwornie źle, haha. W trójce Shep ma jakieś dziwne sny i poczucie winy, że musiał dać jej umrzeć. Oh well... także ciągnie się to. Tak jak wybór tego czy rasa Raknii przeżyje: jeden z najbardziej hartbrejkujących momentów w grze. A ostatnia walka... była łatwa. Jak cholera. Spodziewałam się czegoś lepszego. A nie wspomniałam: okazuje się, że prawdziwym wrogiem ludzkości są Żniwiarze, które budzą się co pięćdziesiąt tysięcy lat i wymiatają z galaktyki ludzi, kosmitów i całe życie by cykl się narodził od nowa. Takie... przerośnięte mechaniczne robale. Kinda creppy.I to oni stali za zabiciem Protean- rasy w sumie legendarnej, która stała za wybudowaniem Cytadeli. Ogółem to mały mindfuck się zrobił. Ostatecznie Saren został pokonany, Shepard wrócił do służby (ukradliśmy własny statek...fck yea), rada zginęła (tutaj też ma się wybór) a my ruszyliśmy na bój ze Żniwiarzami bo to nie koniec.
Dwójka jest o wiele żwawsza. Widać, że grafika lepsza, gameplay też został usprawniony i podobał mi się, można było sprintować przez krótki okres czasu (o matko! w końcu), drzewko umiejętności zostało zmodyfikowane i zmniejszone, a wszelkie hackowanie było w moim odczuciu lepsze, chociaż czasami denerwujące. Nie ma już zwiedzania po jednej planecie w każdym układzie ani odwiedzania ich w celu znalezienia popierdółek do sidequestów (to robiło się nieco denerwujące), tylko zostało wprowadzone skanowanie, które jest o wiele lepsze, chociaż od czasu do czasu trzeba kupować sondy. I paliwo. I od razu na dzień dobry gracz zostaje wrzucony na głęboką wodę:
zaczyna się wszystko oczywiście na Normandii. Cisza, spokój i tak dalej, aż w pewnym momencie coś uderza w statek i go po prostu rozszarpuje. Załoga ginie, inni uciekają, a Joker... on nie, zostaje, da radę uratować Normandie. Koniec końców jego ratujemy, a Shepard... dryfuje sobie po galaktyce z rozsypującym się statkiem w tle. Jakby tego było mało: gracz zostaje obudzony w jakiejś dziwnej placówce z której musi spierdzielać bo coś albo ktoś zaatakował. Jakby tego było jeszcze mało (ta jest więcej a to dopiero początek):dowiadujemy się, że Shepard umarł. Zostały po nim jakieś... resztki. Serio. Ale Cerberus postanowił go wskrzesić i zajęło to nieco ponad dwa lata. Yep. Ilość kredytów, która zżarła ten projekt była ogromna, a my możemy cieszyć się ponownie życiem i kolekcjonowaniem załogi. O ile uciekniemy z tej chorej miejscówy. Głównym zadaniem jest zniszczenie siedziby Żniwiarzy czy Zbieraczy (serio...mindfuck), a przez to potrzebujemy najlepszego składu na całej planecie. No i muszą być lojalni. Ale o tym za chwilę. Okazuje się, że paru starych znajomych po rozpadzie teamu wróciło do swoich obowiązków, inni odeszli z Przymierza do... Cerberusa dla którego teraz pracujemy. Normandia została odbudowana i jest lepsza z paru powodów. No i Joker powraca:
I jest wnerwiony z powodu Sztucznej Inteligencji, która gdera mu ciągle pod nosem: plottwist: EDI dostanie ciało i wejdzie w związek z pilotem. Także podwójny element komiczny.
Postacie mają więcej charakteru i wydają się jeszcze bardziej ludzcy.
Co do teamu właśnie: tym razem wprowadzono misje lojalnościowe dla ludzi, których można mieć w teamie i dzięki wypełnieniu tych misji dostaną status lojalnego, nowy outfit i odblokują nowe moce. Misje te zazwyczaj opowiadają nam o przeszłości danego członka drużyny, zależy na którą postać się zdecydujemy oczywiście. Nie są długie, ale przyjemne. Przynajmniej mnie się podobały, chociaż misja Jack przypominała Resident Evil. Ciągle się coś dzieje, nie ma czasu na nudę. Wprowadzono sporo nowych bohaterów, a tych starych można spotkać i pogadać z nimi. Powiem na razie tylko tyle: trzeba kochać Mordina i Thane. Jeszcze co do misjii lojalnościowych: to od nich zależy czy dana postać przeżyje Samobójczą Misję czy nie. Ostatni mainquest w grze, gdzie drużny przedostaje się przez przekaźnik Omega 4 by zniszczyć siedzibę Zbieraczy, którzy, oto kolejny plottwist: okazało się, że są Proteanami. Wymarłą rasą na wskutek ataku Żniwiarzy, jednak maszyny je nieco zmodyfikowały. Jeszcze by dana postać przeżyła potrzebne jest usprawnienie statku: działko i bodajże dwie tarcze, jeśli tego się nie zrobi to postacie, które wnoszą o modyfikację Normandii po prostu zginą i się nie pojawią w kolejnej odsłonie. Innymi słowy mówiąc: bad ending.
System zdobywania expa w tej części jest...meh. Nie podoba mi się. Nie dostaje się zbyt dużo expa. Dostaje się je po zrobieniu misjii z czego jest go naprawdę mało. Level capem jest trzydziestka i jeśli się zimportuje save z 2 to zaczyna się z takim levelem, jaki się miało pod koniec gry. Niby to jest dobre, ale wolę dostawać expe za zabijanie potworków i za misje. Opcja romansowania została nieco rozbudowana, z czego jest większy wybór (wahałam się między Tali i Mirandą, ale w końcu "Tali best gril" wygrało) a i nieco lepsze interakcje z obiektem zainteresowania gracza. Można również podsłuchiwać rozmowy innych ludzi na pokładzie, które są czasami zabawne. Z powracających postaci z jedynki są w sumie wszyscy (nawet gościnnie na chwilę jak Kaidan, który nie dołączy do nas na Horyzoncie, bo myśli, że Shepard jest po stronie zła), zaś w drużynie można mieć Garrusa i Tali. Wywiązuje się też miedzy nimi zabawna konwersacja w Cytadeli.
Tak jak w pierwszej części każda postać specjalizuje się w czym innym - są różnorodni i do pokochania. Jak na początku zobaczyłam Thane'a to się zastanawiałam czy on jest jakimś zmodyfikowanym czymś, czy co, ale się okazało, że... jest Drellem: gadzinką. Sympatyczną, choć zabójczą gadzinką i bardzo duchowną. No i umiera na śmiertelną chorobę, która w jego gatunku jest popularna i nie ma lekarstwa. Mordin to szalony naukowiec, jak to określiła jedna osoba z pokładu: "chomik naćpany kawą". Nawet w którymś momencie śpiewa i potrafi być bezwzględny. Sympatyczny żabol, pomimo nawet tego, że to on stał za rozprzestrzenieniem Genofagium.
![]() |
| Da da da di daaa |
Oczywiście pt nie może istnieć bez kroganina: rzucono w nas dzieckiem z próbowki- Gruntem. Jest to jeszcze w sumie dziecko, a dlc z 3 pokazuje to dokładnie. Grunt jak to kroganin- wojna, zniszczenie, yada yada.
Jacob i Miranda to pierwsi towarzysze jakich dostajemy - pracują dla Cerberusa i ich zadaniem jest to by misja Sheparda się powiodła. Z biegiem czasu przekonują się, że ta kompania to zło i na koniec gry odchodzą z niej.
Zaeed to stary ramol najemnik, który jest dupkiem- pokazuje to na swojej misji. Miałam mu ochotę trochę przywalić, ale dałam spokój.
Jack... potężna biotyczka, której zemsta w głowie i seks bez zobowiązań. Serio. Like... kurde. W trójce ma lepszy charakter, ale potrafi być denerwująca.
Samara to dumna i bezwzględna asari. A wiadomo- nie ma asari nie ma mass effecta. Jej backstory było niezłe a i misja nieco zabawna.
Co do Garrusa zaś: forever calibrating. Każdy to o nim powie. Turiańska gadzina, która robiła rozróbę na Omedze. Husbandu wszystkich. Serio.
Są w sumie trzy zakończenia: najlepsze, gdzie wszyscy zyją baza jest zniszczona, drugie to to, że oddaje się bazę w łapy cerberusa jeśli się nie mylę i najgorsze gdzie wszyscy- łącznie z Shepardem umierają. Akurat to ostatnie postanowiłam zobaczyć (niby hartbrejking, ale skuztomizowany Shepard mnie rozbawił i nici z tego) i wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że Joker będzie nowym komandorem ratującym galaktykę i "jokers dlc when". Uśmiałam się. Jeśli Shepard i załoga zginie to nie można kontunować me3 z savem. Także... ogółem Shepard oznajmia, że baza zniszczona, tak będzie lepiej, że ruszy na bój, a Normandia znowu należy do niego.
I można myśleć, że zaczyna się ME3. Niby tak, ale tym razem widzimy jak Shep jest na Ziemi w Kanadzie. Ludzie jakoś nieprzychylnie go witają, wręcz jakby był jakimś dupkiem, a nie bohaterem. Małe wyjaśnienie: postanowiono kontynuować historię z dlcka, gdzie musi na batariańskiej planecie wysadzić bombę, która (o zgrozo): zabija prawie całą rasę, tzn 300 tysięcy. Yay. Za to jego służba została zawieszona, a on... w sumie siedział w więzieniu czy coś. Do końca historii nie znam, ale Flan mi tłumaczył dlaczego tak się zachowują względem niego.
Pierwsze zadanie: ucieczka z Andersonem i Jamesem z Ziemi. Po drodze znajdujemy małego dzieciaka, który rzuca radosne: "Wszyscy umierają", a na naszą prośbę pomocy najzwczajniej spierdziela. Koniec końców James z Shepardem uciekają, Anderson jednoczy siły na ojczystej planecie, dzieciak umiera a Sheparda gnębią ciągłe koszmary i wyrzuty sumienia. Widać nawet po nim, że jest już zmęczony.
W moim odczuciu ME3 jest mroczniejsze i smutniejsze. Dwie poprzednie nie były aż takie depresyjne. Jak zaczynałam trójkę to aż we mnie walnął ten cały smutek. Kolorystyka też jest mroczniejsza i w ogóle mi to nie przeszkadza bo dobrze oddaje cały nastrój. Elementy komiczne są, no jakby mogłoby ich nie być, ale ostatnia część jest poważna. Trzeba mobilizować wosjka, robić od groma sidequestów by zdobywać punkty do jednostki zbrojeniowej, bo bez jak największej bodajże liczy będzie złe zakończenie, a tego chcę się ustrzec. Gameplay jest tutaj jak dla mnie najlepszy- płynny, bieganie ile się chce, przewroty i inne. Jestem w mniej więcej połowie gry już i było parę rzeczy, które mnie zdziwiło bądź zaskoczyło. Co najśmieszniejsze: załoga zaczyna już do mnie podbijać: w tym Cortez (gej naczelny Normandii jeśli mogę tak to ująć), denerwująca dziennikarka, Jack, Liara sobie poszła no i Kaidan. Proszę o minutę ciszy dla wrednego kanadyjczyka, który pozostanie w moim pierwszym gejmpleju we friendzonie (i can feel your pain). Mogę to podsumować idealnym Shepardem, a mianowicie:
Conrad Verner is tru evil.
Jak do tej pory było parę mocnych momentów, a nawet nie skończyłam gry. Pierwszym była końcówka misji na Marsie (bohater sponiewierany to plus dziesięć albo i tysiąc do zajebistości, każdy to powie), gdzie to Kaidan się rzuca jak idiota, dostaje wpierdziel, a ja co każdą wizytę w Cytadelii zaglądałam do szpitala.
Kolejna: Mordin i Genofagium.
Ogółem cała misja na Tuchance była jednym ogromnym: "omg mah fils":
Na dodatek rozmowy Ewy z Mordinem były urocze i kurde smutno mi się zrobiło, bo wiedziałam, że Mordin umrze. No whyy.
![]() |
| giglałam trochę przy tym, chociaż nie powinnam |
No i ostatnią rzeczą jaka do tej pory rozbiła mi serce była śmierć Thane'a. Mojej gadziny.
Gro... kogo śmierć mi jeszcze pokażesz? Nie jestem chyba w porządnej połowie gry, a już tyle osób zginęło z powodu wyższych celów. Co zabawne: przy Mordinie się wzruszyłam (na dodatek przed śmiercią śpiewał sobie i walnął mi tekstem o muszelkach z ME2 z czego cierpiałam jeszcze bardziej), ale przy Thanie uroniłam parę łez. I nie kryję tego. Myślałam, że tylko poszczególne fajnale albo suikoden 2 potrafią mnie zmusić do płaczu, a tu mam. Dostałam doszczętnie po ryju filsami. Bo tak gra chciała. I świetnie się z tym bawiła. Co do Jamesa... sądziłam, że nie polubię tego... Loco. Ale niestety polubiłam. No kurde. Chociaż jego miejsce zajmie i tak Kaidan i będę popierdzielała z nim i Garrusem, który przestał wiecznie kaliborwać.
Rozpisać się rozpisałam, chociaż miałam na to poświęcić trzy osobne wpisy, jednakże myślę, że tak byłoby najłatwiej, bo nie zaspamuję za bardzo. A jak skończę w końcu trójkę to pewnie coś dorzucę jeszcze narzekając na to i owo. P.S.: muzyka to istne niebo. Uwielbiam osty z tej całej serii.















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz