19 grudnia 2016

Nie wiem jakim cudem, ale przestałam się już stresować i wkurzać, że umieram,fejluję czy co tam jeszcze na Alexie Savage czy extremalnych heavenswardowskich summonach. Sukces! A i słuchanie fcmate'ów daje jakąś taką ulgę i cieszy. Nawet jeśli jest to śpiewający Kaehl czy w pewnym momencie słyszy się od kogoś : "Oh shit". Albo ahowanie na Sophii. Tak ogółem Tsukiś jest cholernie blisko Heavensward i niewiele czasu mi zostało. Muszę w końcu się wziąć. Nawet jego chocobo jest idealinie ubrany pod Coerthańskie klimaty!

Boop

postanowiłam zapuścić sobie starą muzykę, której nie słucham, a która mi wtedy towarzyszyła. Eeeh. Wspomnienia. W każdym razie: Eternal Saga umarła gdzieś między 15 a 18 grudnia, tzn została zamknięta. Nie jest to żadnym zaskoczeniem dla mnie, w sumie dziwi mnie dlaczego to zajęło tyle czasu, no, ale jeżeli ludzie dalej bulili masę pieniędzy na tej grze, to chyba nie mam pytań. Szczerze gdy zaczęłam o tym czytać to trochę się ucieszyłam, bo gra była martwa od jakichś dwóch/trzech lat, a na forum ludzie próbowali prosić o nowy content, właściwie o cokolwiek, no, ale na nic się zdało. Zaś z drugiej strony zasmuciło mnie to. Sam fakt, że pradopodobnie nie natknę się już na Wratha, Stargaze, Takeshiro czy Tailgate mnie cholernie boli, ale już na to nic nie poradzę.
Eternal Saga była moim pierwszym mmo. Na dodatek przeglądarkowym, bo nie byłam pewna czy komputer da radę odpalić gry z klientem, a jak już to przecież miejsca na dysku nie ma. No i weź tu człowieku żyj. Teraz bawi mnie to, że grałam w grę prawie że całą poświęconą pvp. Serio. I pamiętam jak wbiłam na aurę to się dziwiłam, że mapy takie rozbudowane, postacie piękne i gdzie są te takie eventy jak w es?! Eternal sadze można zarzucić naprawdę wiele, w tym toksycznych plejerów. Serio. W sumie ktoś mógłby mnie zapytać czemu siedziałam tam tak długo skoro było tak źle? Ano przez ludzi, z którymi grałam, gadałam, wyspisywałam głupoty i wiele innych. Odkąd przeszłam na Aurę i na Fajnala to muszę powiedzieć, że w tych grach jest o wiele mniej jadu niż tam, może to po prostu wynikało, z podziału na servery, gdzie nie było paru tysięcy osób, tylko o wiele mniej i trudno było nie znać siebie. Nawet ze słyszenia. A i każda drama była przewałkowywana na worldzie. KAŻDA. I pomyśleć, że grały tam osoby starsze ode mnie nawet o 30 lat. O co były dramy? W sumie o każdą drobnostkę. A że jest to gra głównie nastawiona na pvp to w ogóle. W sumie to chyba jest największa wada tej gry. Jak główny content może być wadą? Jeżeli nie jest jakoś zbalansowany to może. Prawie że każdy daily był pvp. Ciągła rywalizacja miedzy gildiami i pojedyńczymi osobami jak i frakcjami. To było wykańczające. Tym gorzej dla ciebie jeżeli wciągnąłeś się na serio w tę chorą rywalizację, a jeżeli twoja frakcja była najsłabsza to już w ogóle nie ma o czym mówić. Jeżeli nie jesteś pierwszy albo w rankingu to jesteś nikim. Serio. To działało w taki sposób i jeżeli ktoś wyczuł, że jesteś słaby to zaczynał na ciebie nagonkę. To pogłębiło moją depresję i w sumie jednym z powodów dlaczego opuściłam tę grę to była nuda, monotonia, ciągła walka o miejsce w społeczności i ludzie, którzy ci dopieprzali. Zabawny jest fakt, że ta osoba, która mnie gnębiła próbowała się wkupić ponownie w moje łaski. Nie wiem dlaczego to chciał zrobić, ale nie interesuje mnie to. Stresem było co dwu dniowy event pvp z kryształami. Aaah... Crystal Hunt się bodajże nazywał. Zadaniem gracza było uzbierać jak największą ilość właśnie tych kryształów albo po prostu je ukraść innym poprzez zabijanie. W sumie chodziło się na to jak na szpilkach, bo potrzebowało się specjalnych punktów z tego by kupić sobie lepsze rzeczy, a ludzie one szotowali innych. W końcu zaczęło się chodzić wspólnie gdzie jedna osoba farmowała, a druga pilnowała i potem zmiana. Kolejnym mega stresującym eventem były World Bossy, które respiły się bodajże co 4 może 6 godzin. Zawsze były o to dramy, że ta gildia nie ma ani jednego, a ta ma wszystkie, ale mamy sojusz i wpada taka i taka i zabija... i tak dalej. Osoba, która zabiła Bossa miała do acziwmenta i zabierała wszystkie looty. Także mogłeś solowo bić jednego przez godzinę, po to by wpadł ktoś kto go zabija i tyle z tego. Następnie postanowiono wprowadzić konwój. O ustalonej godzinie chyba każdego dnia można było dwa razy zrobić taki konwój gdzie lider albo vice sterowali nim i ich zadaniem było doprowadzenie do końca, a guildmates mieli go ochraniać. Jeżeli zniszczą twój wypasisty wózek to zarabiają dolary, a wy tracicie gildiowe punkty. Był inny jeszcze event ale w samym środku nocy, gdzie już potem zaczęłam zarywać nocki tylko po to by go zrobić. Potrafiłam siedzieć do 4/5, gdzie o szostej trzydzieści już wstawałam. Nie wiem jak to robiłam. Najbardziej te rzeczy były stresujące kiedy było się liderem, albo vice. Przez długi okres czasu byłam vice i potem już postanowiłam, że nigdy więcej nie chcę nim być (no niestety się nie sprawdziło, bo jestem jednym z paru vice na Aurze :"D). Na arenę też później zaczęłam uczęszczać, potem wprowadzili serverową arenę w weekendy gdzie ostatnim pojedynkiem jest 1v12. Zazwyczaj były walki "ustawiane" bo przyjaciel, bo coś tam. Raz kiedy postanowiłam nikomu nie ułatwiać usłyszałam piękne: "Thanks for fuck". Ludzie brali bardzo serio tę grę. Tak serio, że wydawali nie wiem jak wiele pieniędzy by być numer jeden na serverze. Ci co nie wydawali pieniędzy mieli oczywiście gorzej, ale i bez tego udało mi się usiedzieć w najlepszej 20 przez ogrom czasu, tylko to wymagało poświęcenia całego wolnego czasu na grę. Bleh. Najgorzej było jeżeli grało się warriorem bo to w sumie klasa trudna do opanowania była i mało osób nią grało. No i łatwo się pokonywało. Akurat złożyło się tak, że nim grałam. Co jak co ale mounty i pety ta gra ma śliczne. Sama w końcu nawet kupiłam sobie smoczka. Co do pve: tyle co żadne. Miało się parę solowych dungeonów, które robiło się w mniej niż minutę, jeden dłuższy i trzy bodajże grupowe, gdzie się miało dwa wejścia dziennie. Naprawdę mało. Najgorszym chyba co było to system afk, gdzie po prostu w dungeonie wciskasz Z i postać jedzie sama. W aurze się zdziwiłam, że nie ma czegoś takiego i się ucieszyłam, haha. Naprawdę przegrałam nie wiem ile godzin w to. Przegrałabym o wiele mniej, gdyby nie ludzie których spotkałam: Bobb ( żonka kochana ;;), Wrath, Inanna, Stargaze, mamuśka Tifa (nie pamiętam jej imienia w grze), tatusiek który odszedł bez słowa, Thal, Marco, Xaiume, Ronin aka Haafez, Carla, Aryna, Gameplan, Datura, Frosh, Mariz i jeszcze parę innych ludzi. Pamiętam te godzinne rozmowy o naszych krajach, o tym jak na co się mówi, o jedzeniu, o afkaczeniu, narzekaniu czy śledzeniu dram. I wielu innych rzeczach. Do tej pory bawi mnie ten Pedo Pandel jak to Frosh zwykł na mnie mówić i zawsze pytał się gdzie jest jego żurek. Także smuci mnie nieco wieść o zamknięciu ES, ale jeżeli miałabym okazję wrócić to pewnie bym nie wykorzystała tego. Naprawdę mogłabym o tym pisać i pisać, ale ile można. Teraz jestem jednym z Nevermorów (spotkanie w Gdańsku było cudowne i nazwać Zei mamą zabawne :"D) i należę do Meow'ów, miejsca w fajnalu gdzie mogę spokojnie egzystować (dopóki depresja nie pierdzielnie) i naprawdę się cieszyć.Czy żałuję odejścia z es? Raczej nie, ale brakuje mi ludzi stamtąd. Wszak to pierwsze mmo i miejsce gdzie przełamałam się by zacząć gadać po angielsku. A tak w ogóle to Omlette Au Fromage! Or did i screwded this up again ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz