11 listopada 2014

Za dużo emocjonalnego szitu - error, loading, plz wait



Dzisiaj bez zbędnych wstępów, więc do rzeczy - istnieją tacy autorzy, którzy w swoich fanfikach mogą robić z uczuciami czytelnika co chcą. Ja wiem, że narzekałam w poprzedniej notce na taki sam, bądź podobny temat, ale! Zdzierżyłam "Kołysankę (...)" - te dwanaście bądź trzynaście czapterów i wracam do niej, a niech tam depcze me uczucia. Uwielbiam powracać do MtC po kilka razy i nie znudzi mi się. I nie chodzi tutaj o to, że Gen. Scenariusz sam w sobie genialny, poza tym to był pierwszy fanfik w którym Gen był przedstawiony naprawdę w genialny sposób - i pomimo tego, że nie wiadomo jak zachowuje się normalnie, tak kreacja Regen jest, była i będzie idealna. W "The path we chose" czasami były momenty, kiedy chciałam się kłócić o kreacje niektórych postaci, ale już dobra - przez dobrze poprowadzoną fabułę mogłam przymknąć oko na niektóre zachowania. Jest to twór, który czyta się dobrze, chociaż momentami chciałam wyjść i nie wracać, ale ot ze względu na parę przewodnią. I jakoś uczuciami się nie bawiło, jak dwa wyżej wspomniane opowiadania. Ale "Shattered" wchodzi u mnie na zupełnie inny poziom. Czemu? Bo dwa ostatnie rozdziały były naprawdę mocne i hardcorowe dla mnie. Sama lubię układać w głowie różne scenariusz, bardziej flufaśne, jak i te "lubię uśmiercać postacie, hue hue", ale tutaj jest co innego. Fabuła już w bodajże trzecim rozdziale mnie łamie odśrodkowo, a już bardziej postać Gena. Spoilerem to prawie żadnym nie jest, ale Zack ginie (w opisie również jest to zawarte) walcząc na śmierć i życie z żołnierzami  ShinRa, ramię w ramię z osobą, która chciała go zabić. Coś na głowę mi spada w momencie śmierci Zacka - ot, pan Fair sobie szczęśliwie umiera, mówiąc o Aerith, obietnicy i co tam jeszcze chce, zaś Gen uporczywie próbuje przekonać sam siebie, że uratuje go, nie ma ale i musi mu pomóc, bo ma u niego ogromny dług wdzięczności, no! I jako jedyny bohater opowiadania przypomina sobie o istnieniu piórek feniksa. Nosz kurczę, brawa dla autorki! Serio! W końcu i tak się nie udaje. Potem living legacy i tak dalej. Nie będę gadać o ciągu dalszym, bo chodzi mi tutaj o sam opis uczuć naszego głównego buca... to, jest Gena. Jest prawdziwy. Nie zmyślany jakimiś mega poetyckimi wyrażeniami, po prostu jest napisany w sposób prawdziwy, taki... naturalny. Nie ma miejsca na: "o boru, pada, on umiera, ja przemoknę, no wtf. Moje włosy, eeeej"! Czytając ma się wrażenie jakby czytelnik był na miejscu głównego bohatera i próbował na wszelkie sposoby uratować osobę na której jemu zależy. I to nie jest tak, jak w wielu opowiadaniach, że po paru rozdziałach cisza, nic, nie pamiętam, że żył, tylko wciąż się przewija ten wątek, gdzie bohater nie był w stanie uratować Zacka, że bardzo żałuje, że jakim cudem na to pozwolił, etc. Nie jest to ukazane jak w opkach, gdzie " omG, mama/tata/siostra/bojfrend/ktokolwiek umarł, sniff, chlip chlip. Ja tu cierpię... o! Nowe buty od jakiegoś tam projektanta". I w dupie ze śmiercią jakiejś tam postaci. I nagle wątek się urywa. Bam! Tutaj tego nie ma. Jest złożona obietnica, pamięć i zmiana w postaci. Co prawda Gen się nie emuje, bo jak nie odgryzie się Barretowi, to powie coś niemiłego Jessie, jak nie to, to upiecze ciasto i będzie bił po łapach Wedgea. To tak jak w prawdziwym życiu. Tylko im więcej osób ginie, tym bardziej może stać się zdechłą krimsonową kupką nieszczęścia. No, ale dobra - przez chwilę była sielanka - Kunsel hackował bazę danych w ShinRa, Tifa pilnowała Aerith, Gen chodził jak nie w jedną to w drugą stronę krytykując współtowarzyszy niedoli, jak to Gen, oczywiście. No i przyszedł moment z gry, w którym Aerith zostaje porwana i tutaj się zaczyna iście emocjonalne piekło. Wiadomo, że ludzie inaczej oddziałują na różnego typu sytuacje, nieważne czy realne czy też te nieprawdziwe, przedstawione na stronach książki, komiksu, czy czego się tam jeszcze chce. Również to, czy dana postać budzi w nas sympatię czy też nienawiść ma na to wpływ i cholera. Nawet jeśli nie darzyłabym taką ogromną sympatią Gena, to na pewno zareagowałabym w podobny sposób jak wczoraj w nocy. Rozchodzi się o to, że Genesis w zamian za Aerith oddał siebie (jakkolwiek to nie brzmi) organizacji zua i hejtu, ale Tifa z Barretem i Luxierem wpadają z małą wizytą. Koniec końców wszyscy lądują na dywaniku u prezydenta i zaczyna się ostra jazda bez trzymanki. Tifa i Barret mają posłusznie siedzieć w celi, zaś Lux zostaje zabity na ich oczach. Witki opadły, oczy jak pięć złotych, Karolina odstawia Flikosława i wychodzi spod koca bo nie ogarnia. Nie ogarnia sytuacji i nie potrafi siebie ogarnąć. Tutaj kolejny opis emocjonalny co do tego co się wydarzyło, lecz gdy Gen słyszy, że zostanie oddany w ręce Hojo momentalnie w środku umiera, a w celi wita się z klaustrofobią i lękami. Psychoza pełną gębą, jeszcze jakoś daję radę. Potem następuje rozdział który zmusza mnie do parokrotnego pomniejszenia strony i oddania się w ręce tumblra, tudzież fajnala 4. No, po prostu nie mogłam zdzierżyć tego, co robiono głównemu bohaterowi. Wiadomo, ulubiona twoja postać, która jest sponiewierana - +100 do zajebistości, jednak w tym przypadku było już po prostu wołane wraz z Genem: "skończ to, proszę"! Opis przeżyć był naprawdę mocno realistyczny, zaś sceny same ukazywały się w wyobraźni przez co opowiadanie było już naprawdę mocne. I chyba nawet czytelnik, który nie pałałby sympatią do Genesisa odczułby to samo co ja w tamtej chwili. Koniec końców skończyłam czytać rozdział, wyłączyłam Flika i zwinęłam się w kupkę emocjonalnego szitu. I nie czułam nic, bo wtedy już sama nie wiedziałam jak mam się czuć. Dzisiaj jedyne co to po prostu było: "Muszę znaleźć coś w miarę wesołego, bo kurna, nie zdzierżę, no, nie zdzierżę"! I to jest takie pierwsze fanowskie opowiadanie przy którym na pewien czas zostałam, jakby przejechana siekierą po mych uczuciach. Bo to bolało. I do tej pory nie wiem jeszcze jak mam się czuć. I nie chodzi mi o to, że fanfik jest słaby. Jest naprawdę wspaniale napisany! Bo wśród tego całego zła, znajdzie się chwila na odpoczynek, pieczenie ciasta czy samotny spacer po mieście. To znaczy było, teraz to jest ogólne Shinra madness i nie wiem jak oni uciekną. Nie mam pojęcia jaką wizję ma autorka, ale wiem, że będzie jeszcze pracowała nad aktem drugim. Ale póki co - chyba po prostu trzeba przygotować sobie coś mocniejszego albo coś, bo Shattered, robi się mroczne i już ukazuje zło które drzemie w ludziach. Nawet jeśli to tylko opowiadanie na podstawie gry to i tak wypada niesamowicie przy tych, które zostały stworzone, a które niewiele wprowadzają nowego do świata fajnalowych fanfików. Innym twór mógłby się nie spodobać i stwierdzić, że pieprzę tylko głupoty, jednak jak dla mnie jest jednym z najlepszych opowiadań fanowskich jakich czytałam do tej pory. I niech autorka ma wenę i jeszcze więcej czytelników, tego jej życzę. :3

Szablon teraz mniej lub bardziej pasujący do blogaska. Na pewno pasuje do tytułu, haha. Miało być coś z Genem, ale dalej jestem skopana psychicznie. A co do pierwowzoru dizajnu Gena - dzięki boru, że Gackt miał wpływ na tę postać! Inaczej dostalibyśmy człeka, który biega w czarno białym płaszczu z piórkami z niego zwisającymi, a do tego nie nadającego się do niczego innego niż do paczenia. Dziękuję, Gackto!

Mood: ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz