3 stycznia 2013

"Everyone can do" - czyli Kami voice

No to wypadałoby powiedzieć "Dzień dobry" w Nowym Roku. Co jak co, ale dla mnie zaczął się iście fatalnie. No i te dziwne sny... no, w każdym razie zabiorę się do tego co miałam napisać:
jako że, zachorowało mi się na grypę żołądkową, to zostałam dzisiaj w domu. Trochę mnie to już gnębi, ale jakoś przeboleję, a że miałam lenia i w domu był tylko Dan z Sylwią, to postanowiłam zabrać Flikosława do salonu i popatrzeć co mam. Stwierdziłam, że nie mam ochoty na czytanie "Blue lightinga", to powiedziałam: " A co mi tam! Popaczę z nudów na urywki "Kami voice". Tak się stało, że film pochłonęłam cały. Od deski do deski, z napisami końcowymi włącznie. Na moje szczęście były już angielskie suby, z czego niezmiernie się cieszyłam i cieszę dalej.
Może od początku:
głównym bohaterem jest niejaki Shiraike Yuu, który jest seiyuu, albo nim był. W każdym razie porzucił swą pracę i na życzenie swego przyjaciela został nauczycielem w szkole dla v.a. Jednakże okazuje się, że uczniowie są z lekka dziwni, przy czym zajmują tylko jedno pomieszczenie w wieżowcu. Jest tam trans, hip hopowiec, totalnie nieśmiały geek, poeta i paru innych, którzy są równie ciekawymi osobami, co wymienieni. Wreszcie po jednej czy dwóch lekcjach słyszy jakim jest żałosnym nauczycielem, przy czym zaczyna się dołować w swym emo kąciku, wspominając swego przyjaciela Tatsumę, o ile mogę tak napisać. Pomimo tego co się jemu stało, to film kończy się z happy endem, oczywiście, bo jakżeby inaczej: film z bad endem? No, ale wiadomo. Wracając do rzeczy: film jest taki komediowy, przynajmniej odniosłam takie wrażenie, gra aktorska również nie była taka zła. Również wystąpiło paru v.a. których lubię i mniej więcej kojarzę.

Ogromne zdziwienie przeżyłam, gdy okazało się, że Romi Paku jest "sadystyczną ticzerką", która to pokazuje, jak trzeba się zrelaksować. Szczerze mówiąc dziękowałabym za takie coś i bym oddaliła się tak prędko, jak by mi na to noga pozwalała.

Również Miyano Mamoru mnie zgiął na całej linii robiąc z siebie... ja wiem? Drag queen? XD" Transwestytę? Cóż - wczuł się w swą rolą, tak, że mnie nieco przeraził, więc tylko rzekłam: " Biedny Kaji-kun", po czym... zaczęłam się śmiać.

Film chciałam obejrzeć już od dłuższego czasu, a to tylko ze względu na Namikawę, który to pojawia się na parę minut. Nie myślałam, że jest taki hajpa i że w miarę nieźle zrozumiałam jego liczenie po angielsku, co się nieczęsto zdarza, ale to tylko liczenie, na dodatek do ośmiu. Ale wyglądał zabawnie w tym afro, no i przy tym wydał mi się jeszcze bardziej psychiczny, niż powinien być, ale to raczej magia ekranu, albo nie wiem. Taak, zachciało mi się nawet tańczyć przy tamtej scenie.

Na szczególny aplauz zasługuje Morikubo Showtarou. Jako pijaczyna odegrał niezłą rolę, no i ta piosenka! Jakże się zdziwiłam, gdy zajrzałam potem na wikipedii komu użyczał głosu. Musiałam sprawdzić, bo głos wydał mi się znajomy i się nie myliłam - wielokrotne słuchanie dramy z Suikoden 2 się opłaciło, gdyż usłyszałam Seed'a, a potem zaczęłam się zastanawiać, czy to nie seiyuu Shikamaru z Naruto i wcześniej wspomnianego jegomościa. Okazało się również, że był "niejakim" Kadajem z AC/ACC oraz Hanamurą z Persony.

Do Kaji'ego Yuki'ego zapałałam sympatią. Przypomniałam sobie, że zagrał Jowy'ego z Suikodena (haha) i stwierdziłam, że chcę go zobaczyć w akcji. Muszę rzec, że ma genialny głos i wydaje się być sympatyczną personą. No i jako główny bohater musiał być taki... ja wiem? Miły, fajny, sympatyczny i "kul", no bo - hej! To main hero! A to, że zaliczył fail'a, to już inna sprawa.

Zaś co się tyczy Hatano Wataru - również zapałałam do niego sympatią. Co prawda wiele nie mówił ( bo napiszę, haha), ale jakoś tak... widząc sceny z nim jakoś uśmiech przypałętał się na twarzy.

Również po filmie stwierdziłam, że jakoś wiara w ludzi mi szybko nie wróci (o ile kiedykolwiek to nastąpi) to jednak : główna piosenka nabrała dla mnie ogromnego znaczenia i od długiego czasu szukałam czegoś takiego, choć miałam to pod nosem - dzień w dzień. "Dreamers" potrafi mnie zmotywować do działania i to ogromnie, przy czym poprawia mi to też humor. Trochę, ale zawsze coś. Potrzebowałam czegoś takiego: że ktoś mi powie, że mogę zrobić to co chcę. Jakoś nie wierzyłam, w to co ludzie mi mówili, że ładnie rysuję, babla, ale słuchając i czytając napisy tej piosenki to coś we mnie wstąpiło. Sama nie potrafię powiedzieć konkretnie co, ale skutek jest taki, że trochę bardziej zaczęłam wierzyć w me siły i dzisiaj skończyłam kolorować Leona, przy czym znalazłam sposób na cieniowanie ubrań, więc: magia! ♥ Mogę śmiało rzec, że "Dreamers" jest moim themem przewodnim na te trudne chwile. I zostanie o wiele dłużej.

Nie filmowo - coś złego wisi w powietrzu. Czuję to, nie mam pojęcia co.
No i ten, Marta... ten wredny grzdyl, pamięta, że mam jutro urodziny, więc tylko muszę się przygotować, na to cholerne sto lat, albo nie wiem co. Koszmar i tyle powiem.
A, jeszcze jedno: ktoś mnie próbuje wytrącić z równowagi, więc staram się nie dawać. Ugh, nienawidzę praktyk na Borchardta.
 A, pseudo reklama: można mnie teraz znaleźć na tumblrze, haha.
Wonder fool world

2 komentarze:

  1. i dobrze, że w końcu znalazło się coś, co pozwala Ci uwierzyć, że jednak coś potrafisz, w końcu!
    a film widzę do obejrzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. za ten komentarz u mnie loffciam CIę jeszcze bardziej ;D

    OdpowiedzUsuń